poniedziałek, 27 stycznia 2014

Tośka: Chłodny początek lata.

- Tośka!
Ochrypły głos mojego starszego brata wyrywa mnie z objęć Morfeusza, w których było mi tak bajecznie dobrze. Oho. Zaczęło się. Patrzę na zegarek i z jękiem odkrywam, że jest parę minut po szóstej. Zabiję go.
- Tocha!
Znów Witek. Wpół przytomna wynurzam się spod kołdry i powoli wygrzebuję się z ciepłej pościeli, wsuwam na bose stopy puchate kapcie i w zielono-różowej pidżamie idę, szurając nogami, do kuchni, nie patrząc na brata od razu podchodzę do szafki i wyjmuję z niej mąkę i mleko.
- Straszna z ciebie ciota, Witek - Warczę - Przylepię ci karteczki na szafkach, żebyś mnie tak nie wołał, gdy to ty masz ranną robotę - W odpowiedzi słyszę głupkowate śmiechy, odwracam się i przy stole widzę Krzyśka i Bartka, najlepszych kumpli mojego starszego brata. Mam na sobie za małą od wielu lat pidżamę, w której bardzo dokładnie widać rozmiar mojego biustu, do tego moje włosy przedstawiają sobą truskawkowe blond afro.
- Dzięki, siostrzyczko - Mówi Witek stojący z mikserem w ręce i uśmiechający się wyraźnie ubawiony - Tak w ogóle już nic - Dodaje po chwili, jego głupkowaci koledzy reagują salwą śmiechu.
- Twoja miseczka to B czy może większa? - Pyta Bartek kpiąco wpatrując się w moją klatkę piersiową.
- I tak nie pobzykasz - Warczę i mam ochotę sięgnąć po nóż, by wbić go każdemu na mojej drodze. Chłopcy się śmieją.
- Pożałujesz tego - Szepcę do Witka, gdy się wycofuję z kuchni.
- Tośka - Słyszę znów Bartka.
- Czego?! - Przysięgam, że zaraz sięgnę po ten nóż.
- Chyba ubrudziłaś sobie spodnie keczupem, czy coś - Towarzyszy temu tylko jego własny śmiech.
- Mam okres, kretynie - Warczę niedowierzając w ten dialog. Przynajmniej ścieram mu ten uśmieszek z twarzy - Jesteś zbyt ograniczony by zrozumieć takie rzeczy - Mówię i chłopak kuli się w sobie, gdy dorzucam do tego wściekłe spojrzenie moich wielkich, zielonych oczu. Nienawidzę tego świata. Znów cofam się do wyjścia, wściekła jak osa.
- Cześć Tośka - Słyszę Krzyśka.
- Nara. Odczepcie się w końcu - Prawie piszczę. Świetny poranek.
Moje nerwy koi dopiero ciepły prysznic, pod którym spędzam kolejne trzy minuty, gdy schodzę z powrotem do kuchni nie ma już Witka i jego durnowatych kolegów, ale są przynajmniej naleśniki, które zrobił, zjadam szybko kilka z nich i popijam je kawą zbożową, wychodzę z kuchni akurat, gdy pojawia się w niej mama. Jak zwykle nie mam ochoty z nią gadać, każda nasza rozmowa kończy się kłótnią, nie możemy ze sobą przebywać, bo to wieczna kłótnia. Gdy wychodzę z domu, wsiadam na rower i jadę do naszego sklepu. Pierwszy dzień lata, a pogoda wcale nie daje nam tego poznać. Niebo przykrywa gruba warstwa chmur, nieśmiałe słońce kryje się gdzieś za nimi. Nie chciałabym przemoknąć, bo mam na sobie ulubione ogrodniczki. Mam trochę daleko do sklepu, bo nasze gospodarstwo wraz ze stadniną i ośrodkiem jeździeckim zajmują sporo miejsca, ale szybko jeżdżę na rowerze i nie mam nic lepszego do roboty. Czuję wiatr w ułożonych już spiralkach, gdy gnam jak szalona ścigając się z żywiołem, choć i tak nie mam z nim szans. Rower jednak nie daje takiej przyjemności jak galopowanie na koniu. A wierzcie mi, że jestem w tym dobra, jeżdżę czasem nawet na zawody, ponoć odziedziczyłam talent po ojcu, on mnie wszystkiego uczył. Przypominam sobie twarz ojca, który był ze mną na moich pierwszych zawodach, był ze mnie naprawdę dumny, mimo że nie wygrałam. Zawsze mnie wspierał i był, gdy go potrzebowałam. Niestety zmarł przed rokiem i od tamtego czasu nasze życie się zmieniło. Razem z Witkiem i dziadkiem głównie zajmujemy się gospodarstwem i stadniną, choć dziadek i tak w większości musi się zajmować ośrodkiem i zdrowie już nie to. A matka udaje wielce schorowaną, w kółko tylko narzeka, nie wychodzi właściwie z pokoju, mnóstwo pali i jest taka "bardzo chora", że nie może nikomu pomóc, tylko dupa jej rośnie. Nie potrafię z nią gadać, bo uważa, że to moja wina, że ojciec zginął. Owszem czuję się winna, ale... Właśnie widzę mojego przyjaciela Adama pod sklepem i zeskakuję z roweru by z uśmiechem go objąć na powitanie. Jest ode mnie sporo wyższy i już dwa lata temu przestałam nad nim górować wzrostem, już czuję się przy nim mała, a on nadal rośnie, zacznę chyba być zazdrosna.
- Cześć mała.
- Cze olbrzymie - Uśmiecham się od ucha do ucha i wchodzimy do sklepu. Pierwsze o co proszę do paczka podpasek, bo mamusia wykorzystała prawie wszystkie i nie raczyła mnie o tym powiadomić. Proszę jeszcze o parę słodkości, jak na przykład czekolada i czekoladowe kuleczki i wychodzę ze sklepu, wkładam wszystko do koszyka roweru, a potem wracamy z Adamem na moją farmę po drodze rozmawiając o porannej sytuacji. Mimo że jest facetem, Adam rozumie mnie całkiem nieźle, choć nie lepiej niż moja przyjaciółka Kamila, która aktualnie znajdowała się na koloni w Hiszpanii (szczęściara, tam przynajmniej jest ciepło). Gdy pojawiamy się w stadninie Witek od razu prosi nas o pomoc, bo ponoć ma coś ważnego do zrobienia, a to oznacza, że jak się w to wkręcimy wróci dopiero w nocy. Jednak zarówno Adam jak i ja mamy ochotę popracować, dzielimy jakoś zadania i oddalamy się w przeciwnych kierunkach, a ja mam wrażenie, że mojego przyjaciela coś gryzie. Chyba nie tylko mnie dziś zimno powitało lato.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz