środa, 5 lutego 2014

Miśka: Jest lepiej niż myślałam.

//Pisząc o sypialni miałam na myśli coś takiego, wybacz, moje opisy wnętrz kuleją D: 



Co robi moja babka, kiedy mnie widzi po raz pierwszy od trzech miesięcy? Jak myślicie? Pyta mnie „Co byś zjadła, kochanieńka?”, rzuca mi się na ramiona czy może nie robi nic? O, nie, nic z tych rzeczy. Odpowiedź brzmi: wrzeszczy. A powody ma we wszystkim: bo odsłonięte kolana w sukience, bo włosy za długie i powinny być w kok spięte, bo dekolt za duży (ta, jakbym miała co pokazywać), bo rzęsy pomalowane a w tym wieku nie wolno, bo cholera jasna, wszystko. Gotuje się we mnie, rzecz jasna, czuję jak policzki zaczynają mnie palić i mam ochotę odpyskować, ale uśmiecham się uprzejmie i znikam z jej pola widzenia. Ta jeszcze chwilę drze się na mnie i choć nie skupiam się na słowach, rozumiem że chce mnie wydziedziczyć. Nie przejmuję się tym, pieniądze mnie nie interesują. Przeskakuję po dwa stopnie, chcąc jak najszybciej dostać się do nowego pokoju, którego nie pamiętam z młodych lat.
 Rozglądam się po pokoju, który będzie moim domem przez następne dwa miesiące i uznaję, że wygląda naprawdę interesująco. Jest bardzo prosty, w typowym wiejskim stylu. Mam śliczną, drewnianą toaletkę z lustrem, łóżko o kulawej nodze (podłożono pod nią książkę, która okazuje się być albumem rodzinnym, klasyk), dość urokliwy stolik na cienkich nóżkach pokryty szkłem na wierzchu. Stoją na nim świeże polne kwiaty. Łóżko pokrywa świeża pościel, pachnąca krochmalem. Czuję się, jakbym się cofnęła o pięćdziesiąt lat. Przez małe okno wlewa się mleczne światło. Na samym oknie wisi firanka haftowana (z pewnością przez samą babcię) w białe róże, przeplatane gdzieniegdzie zgrabnie wszytą złotą nitką. Na podłodze sztywny szary dywan. Całość wygląda urzekająco do tego stopnia, że nie mam ochoty wychodzić z niego. Spędzam tam może pół godziny, kiedy podchodzę do okna i widzę drogę, którą miałam przed chwilą iść. Widzę, że droga przez las nie jest tak długa, jak mi się wcześniej wydawało. Z okna widzę, że kończy się i ostro przechodzi w pole. To znaczy, nie pole, tylko bardziej... pastwisko, ogrodzone  drewnianym płotem. Za płotem łeb zwiesza na drugą stronę koń. Nie znam się na tych zwierzętach ale skądś wiem, że to wielki, umięśniony koń pociągowy. Musze go zobaczyć z bliska.
W domu rzeczywiście nie wytrzymuję zbyt długo. Zbyt śmierdzi tam starymi ludźmi i jest zbyt dużo mojego brata. Kiedy otwieram drzwi, słońce wczesnego popołudnia pada mi na twarz, Pogoda mocno się poprawiła przez te parę godzin. Teraz niebo jest niemal całkowicie czyste, aż zachęca do spaceru. Zabieram czarnego kundla dziadków, niedużą suczkę Ritę. Rzecz jasna wita mnie wielkim entuzjazmem, jak na psa przystało. Widzę też bursztynowe oczy Kota, zerkające na mnie z drzewa, ale tym razem się nie zatrzymuję. Pies nie przestając machać ogonem pierwszy pokonuje uchyloną furtkę i wbiega do lasu, nie oglądając się za mną.
Po prawo mam sadzony ludzką ręką las iglasty a po lewo od ścieżki, zwykły mieszany, o wiele przyjemniejszy dla oka. Delektuję się brakiem telefonu (i tak pewnie nie ma tu zasięgu) i brakiem torby czy innego pakunku. W ręku mam tylko przetartą smycz psa. Unoszę głowę w stronę nieba, jest szmaragdowe i naprawdę urocze. Wdycham pełną piersią ciepły zapach lasu. W mieście  nie ma takich woni.
Dotarcie do konia zajmuje mi więcej czasu niż się początkowo spodziewałam. Widzę, że obserwuje mnie od dłuższego czasu. Jest naprawdę wielki. Ma niesamowicie gruby kark a na nim wielki, zbity łeb. Mocne, krótkie nogi, szeroki zad. Jest właściwie biały, ale w paru miejscach ma kremowe plamy, między innymi na grzbiecie i boku. Wygląda pięknie. Podchodzę do niego powoli a on nie zdejmuje ze mnie wzroku. Widzę w nich inteligencję, ale i ogień. Nie jest to łagodny kucyk do jeżdżenia w kółko. Coś mnie popycha do tego, żeby go pogłaskać, bo dalej przewiesza głowę nad ogrodzeniem. Dotykam delikatnie boku jego pyska, widzę jak cofa uszy, ale nie odskakuje. Miękkiego, ciepłego nosa, którego faktury byłam niezwykle ciekawa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz